Autor Wiadomość
Sercuis
PostWysłany: Pią 12:49, 12 Maj 2006   Temat postu:

*3 Qwertyuio ma Zmysł. Gdy zbliża się coś, będącego w stanie mu zagrozić, 15 mil na godzinę w 0.5 sekundy to jego minimum. Niektórzy generałowie mogli by zastosować go jako miernik na polu bitwy: jeśli ciągle znajduje się w pozycji wyprostowanej, to znaczy że jeszcze jest jakaś szansa!
*4 Po kolei. Najpierw noga, potem ręka, a resztki pewnie ciągle się tam walają.
Sercuis
PostWysłany: Pią 12:47, 12 Maj 2006   Temat postu:

*

Przeszli przez ulicę, i weszli w jedną z jej odnóg. Nagle się zatrzymali.
-Słyszałeś?
-Tak. Dzieciaki znowu zaszyły temu biednemu kotu zadek. Więc... prycha.
-Nie, nie to! - odwróciła się. - To – wskazała trzech uzbrojonych mężczyzn.
-A, to! Nie słyszałem. Zaraz, czy to są uzbrojeni mężczyźni??
-Owszem - powiedział najgrubszy z nich.
-A stąd tylko krok do przygody... Nie, nie wierzę w to!
-Właśnie. Dlatego zapłacicie 500 dolarów, albo przydarzy się wam naprawdę, niezła przygoda - oprychy prychnęły śmiechem.
-Śmiejcie się – powiedziała Rutyna i kopnęła jednego w krocze. Już się nie śmiali. To było mało śmieszne. A ten nóż, który pojawił się nagle w ciele grubasa był szczególnie nie śmieszny.
Noże mają dziwną tendencje do pojawiania się. Gdy ktoś atakuje kogoś innego toporem, widać, jak topór leci, trafia, krew bryzga na wszystkie strony... A nóż nagle się pojawia, zajmując kawałek miejsca w mięśniu, a często i żołądku ofiary.
-O muj borze! - oprych był tak przerażony że zapomniał o ortografii.
Od momentu gdy padły słowa „śmiejcie się”, do „O muj borze”, minęło 2 sekundy.
Oprych zwiał.
-No dobra, już po wszystkim Qwertyuio – powiedziała Rutyna, i obróciła się.
Nikogo nie zobaczyła.
Mimo że tamte ćwierć sekundy wydawało się bardzo szybkie, jednak od momentu gdy
Qwertyuio powiedział „Nie, nie wierzę w to!” do momentu gdy przemieszczał się z prędkością
15 mil na godzinę minęło 0.5 sekundy, co jest niewątpliwie o wiele większym wyczynem.1
-No tak. Pewnie już dotarł na miejsce, wysprzątał wszystko, pobiegł do karczmy i już zdążył się upić...
*

-A więc, Look, czy jesteś gotów być mi uczniem?
-Tak Mistrzu.
-Czy jesteś gotów walczyć dla mnie, aż do śmierci, mojej lub twojej?
-Tak, Lordzie Draper.
-Czy przysięgasz mi, że w przerwach pomiędzy zgniataniem moich wrogów będziesz pobierał u
mnie nauki?
-Dosyć tej maskarady, przysyła mnie WojewYoda, zginiesz tu, i teraz!
-No nie, znowu – jęknął Lord Draper.
Plask.
-Rzućcie go tam gdzie pozostałych.
-Biip, biip! - powiedział robot sprzątający.
-Nie możesz mówić normalnie??
-Piib, Piib. - powiedział robot sprzątający.
-No, teraz już lepiej. Ale czemu, do cholery, nie mogę sobie załatwić normalnego ucznia!?
Albo chcą podbijać świat, albo zdradzić jeszcze zanim go zaprzysięgnę, albo tak jak ten ostatni, zaciął się w wygódce, skąd wyszedł dopiero po kolei...2 Muszę wezwać wreszcie Lorda Ślusarza, może jego moc pozwoli nam wreszcie dostać się do wygódki i wyczyścić tego ostatniego.
-Mistrzu... - rzekł szczur.
-Co.
-Mogę coś zaproponować?
-Niech pomyślę...
-A więc... - zaczął szczur
-Jeszcze nie pomyślałem!
-Jak chcesz mistrzu.
-No dobra, mów.
-Uczniowie zdradzają, bo myślą że są najlepsi. A może tym razem znajdziesz tchórza, niedołęgę i ciamajdę, który się uważa za beznadziejnego tchórza, niedołęgę i ciamajdę??
***
Gdy Rutyna wesz do baru Qwertyuio siedział na krześle. Był na dobrej drodze do wyzbycia się reszty oszczędności, umieszczając zawartość swojego portfela w wyciągniętej ręce uśmiechniętego barmana.
Mruczał coś pod nosem. W mruczeniu był dobry, robił to w chwilach gdy się denerwował. Czyli prawie bez przerwy.
-Fmzmgh kh! Kh! Grmblfs...-powiedział na widok rutyny.
-Wstawaj, sporo wypiłeś.
-ghmszfczamałofbvcxz-wysapał
-Znowu starasz się przepłoszyć mi klientów!-wrzasnął na Rutynę barman.
-...-odpowiedziała Rutyna.
Barman zbladł pod wzrokiem pełnym feministycznej nienawiści.
-Tatatatakjestpszepanizadużowypił- wydusił z siebie.-Już nic mu nie sprzedam dzisiaj-dodał po chwili nieco bardziej pewnym siebie głosem.
Qwertyuio zmartwiony wyszedł z baru, przeszli przed ulice i wszedł do innego baru.
Podszedł do lady i powiedział do barmana:
-Wagubflsghgh
Barman nalał mu piwa
*

Miasto jak miasto, pełne jest ślepych zaułków, pełnych pałek i noży zakończonych złymi ludźmi,
pełne starych sklepów pełnych cudzych pieniędzy, ulic i uliczek pełnych różnych bliżej nie sprecyzowanych istot.
Ta konkretna uliczka była pełna jednego konkretnego człowieka, pełna w dosłownym tego słowa znaczeniu. Można go było zobaczyć na każdej ścianie, ale nigdy całego na raz.
Był tam też szczur.
Większość szczurów w obliczu zagrożenia ucieka, czasami gryzie.
Ten nie. Ten Szczur, gdy stawał w obliczu zagrożenia, starał się przyczynę owego niebezpieczeństwa jak najbardziej zbliżyć wyglądem do wycieraczki do nóg, a następnie umieścić ów obiekt na jak największej liczbie przedmiotów.
-Niepotrzebnie tu stał.-usprawiedliwiał się szczur - Muszę szybko znaleźć tego gościa.
*

Zaczęło się od plask. Qwertyuio odruchowo obmacał wszystkie swoje kończyny, na wypadek gdyby to plask dotyczyło właśnie jego.
Kolejne plask.
Rutyna właśnie zamierzała się do kolejnego ciosu, ale spostrzegła że leżący się obudził.
-Czemu mnie plasknęłaś!? - żachnął się
-A czemu nie? Byłeś upity do nieprzytomności!
-A czy to źle? - zdziwił się Qwertyuio.
-W każdym razie nie mogłam znieść szczęśliwego wyrazu twojej twarzy. - odparła Rutyna bez zastanawiania się.
-Miałem dziwny sen.
-I jeszcze dziwniejsze przebudzenie...
-Śniło mi się, że jestem u siebie w domu, i mówi do mnie moja zasłona...
-Nie masz zasłon w domu – przerwała mu.
-I ta zasłona była facetem... mówiła że nazywa się Lord Drapery i że chce mnie spotkać. Wyśle po mnie kogoś!
-No tak. Nie obchodzi mnie to, ale mam następne zlecenie więc będziesz musiał sam czekać na tego posłańca. Jak chcesz to mogę ci pożyczyć zasłony.
Sercuis
PostWysłany: Pią 12:46, 12 Maj 2006   Temat postu:

tutaj walne wszystkie odnośniki:

*1 Gdyby wynalazł uprzednio latarkę.
*2 U nas nie ma oszustw.
Sercuis
PostWysłany: Pią 12:45, 12 Maj 2006   Temat postu:

*

Facet w firankach usiadł zmartwiony.
-To był dobry uczeń. Umiał rzucać pioruny, i bekać na zawołanie. To już czwarty w tym tygodniu, który próbował mnie zdradzić! Uwierzysz w to!?
-Niepotrzebnie żeś zrobił nim to Plask, niema co - To powiedział szczur.
W całym uniwersum potężni magowie hodowali smoki, lwy, demony. Temu wystarczał szczur.
Po chwili zastanowienia odpowiedział:
-Nie. To Plask było konieczne. Niepotrzebny mi uczeń, który nic, tylko chce podbijać świat.
-I rzucać w ludzi piorunami.
-Zamknij się- przerwał szczurowi - To nic nie zmieni. Na zawsze będę skazany na złych uczniów, tylko dlatego że wybrałem złą stronę moczy!
*

A więc chcecie mieć bohatera, jak w każdej uczciwej książce o bohaterach... Ale ten bohater nie musi byś silny. Nie musi być bystry, mądry i posiadać magicznego miecza ani rumaka.
Nie musi nawet być bohaterem.
Właściwie to będzie wieśniakiem.
O, albo chłopem.
Chociaż nie, chłopstwo mnie nie zadowala... Będzie... Będzie wyrzutkiem społeczeństwa, żyjącym na marginesie, takim jakby ludzkim Toi-Toiem.
A jedyna taka osoba...
*

Qwertyuio wstał. Człowiek mógł się wiele nauczyć, patrząc jak wstawał. Przede wszystkim dlatego, że wstawał dosyć często, osiągnął więc niejaką wprawę.
A więc wstał. Potem wstał jeszcze raz. Obie te czynności dzielił upadek, którego zdawał się nie zauważyć. Sam zaś proces wstawania nie trwał zbyt długo, gdyż Qwertyuio był raczej niski, przy czym bardzo chudy, słaby, brzydki i śmierdzący. Doskonale pasowałby do roli bohatera, gdyby tylko nieco urósł, nabrał mięśni, urody i zapachu.
W chwili obecnej znajdował się tak możliwie daleko od bycia bohaterem, że był całkiem z tego zadowolony.
Szkoda, że tylko mu się tak zdawało. Będzie miał niespodziankę.
Rozejrzał się dookoła. Spojrzał w górę. Wszystko było po staremu. Wpadł na niego jakiś człowiek i poszedł dalej.
-Kolejny wspaniały dzień mego wspaniałego życia - powiedział bez entuzjazmu, po czym spuścił głowę. - Wcale nie wspaniały. Kłamałem.
To mówiąc udał się na spotkanie z Rutyną.
Znalazł ją jak zwykle przy beczce po ogórkach, w której chowała pieniądze.
Nigdy się nie zastanawiał, czemu przyjaźni się z feministyczną zabójczynią która chowa łup w beczce po ogórkach. Tak jakoś... błędy z dzieciństwa.
-I co, jak się spało? - zapytała.
-Jak zwykle. Nic nowego. Wszystko po staremu. Życie jest piękne!
-Naprawdę tak uważasz?
-Tak, dopóki o tym nie myśle. A jak u ciebie?
-Noc była owocna, kolejna szowinistyczna świnia przyniosła mi feministyczny dochód.
-Ile tym razem? - zaciekawił się Qwertyuio.
-500 dolarów, bardzo przyzwoita sumka.
-Rzeczywiście, okrągła.
-Właśnie.
-Tak.
-Racja. To ja lecę, idę na spotkanie z rutyną, cześć Rutyna! - odchodząc dodał w duchu: 500$, dobrze że to nie ja je zarobiłem. Mógłbym je wydać na podróż, a od podróży ani się obejrzeć i już jest przygoda. Nie, na to na pewno się nie zgodzę.

* * *
A więc co na razie mamy. Podsumujmy. Jest dziadu z firankami, są 2 ciała, raczej rozpoznawane jako... spalone ciała, martwy Voder i... nazwijmy go człowiekiem, formalnie nim jest.
No i feministyczną zabójczynię.
Zapowiada się niezła zabawa...
*

-500 dolarów, no nie! Taka niebezpieczna suma tak blisko mnie! - powiedział Qwertyuio, biedniejąc o kolejne 15 centów.
-Ehe – odpowiedział sprzedawca, wcale nie słuchając.
-Gdyby powiedzmy... Dała mi 100 dolarów... No nie, to straszne! Od 3 lat nie byłem tak blisko przygody!!
-Ehe... 100 dolarów?? - obudził się nagle sprzedawca.
-Tak, straszne, co?
-Straszne? No nie wiem, ja na przykład bym się ucieszył, gdybym dostał 100 dolarów...
-Ucieszyłbyś się!? Niektórzy ludzie są dziwni, niema co... - zdziwił się Qwertyuio
-Ty jesteś dziwny!
-Jak chcesz. Dzięki za curry. - powiedział Q i poszedł.

Sprzedawca jeszcze chwilę poparzył za nim, po czym wybiegł ze straganu i skręcił w jakiś zaułek.
*

Qwertyuio szedł ulicą, pogryzając curry. I wypluwając curry. Nienawidził curry, a mimo to je jadł. Tak samo jak nienawidził siebie, a mimo to się jadł. To znaczy „trawił”.
Odruchowo skręcił do mieszkania Rutyny, żeby pójść razem z nią do pracy. Co prawda Rutyna była zabójczynią, i zarabiała bardzo dużo, ale potrzebowała przykrywki. Jak np. Zbieracz odpadków... Nie zbierała odpadków, płaciła Qwertyuio żeby je zbierał za nią, bo on jakoś nigdy nie wytrwał do końca rozmowy o pracę. Nawet tę pracę.
Zastał Rutynę przed drzwiami.
-Kolejny dzień, kolejna porcja curry, i po raz kolejny będziesz siedziała i patrzyła jak zbieram odpadki... - zaczął narzekać Qwertyuio.
-Taki już sobie los wybrałeś – pocieszyła go. - zresztą innego nigdy, nigdy nie chciałeś mieć! Ciągle tylko mówisz jak to dobrze że przygody przydarzają się innym!!
-No tak. Ale jedynym urozmaiceniem mojego życia jest to, że mogę sobie ponarzekać, co za każdym razem wychodzi nieco inaczej. Gdybym nie narzekał, umarłbym z nudów!
-Może i mówisz prawdę, ale tylko z pewnego punktu widzenia. Wszystkie prawdy są prawdami tylko wtedy gdy patrzysz na nie z odpowiedniego punktu widzenia – powiedziała niemalże uczenie.
-Eee... Dobra, powiedzmy że nawet nie będę próbował tego zrozumieć.
-Jak to powiedział mój ojciec-szowinista gdy wyrzucał z domu matkę „Komu w drogę, ten nie jęczy! A więc w drogę kobieto!!” Tak i my zróbmy.
-No dobra.
*

Sprzedawca curry wypadł zza rogu.
Był zlany potem, biegł przez pół miasta, ale w końcu dobiegł do celu.
-Żyleta – wysapał – szykuje się niezły łup!
*
Lubczyk
PostWysłany: Wto 18:30, 09 Maj 2006   Temat postu:

Wiecie co polecam ksiązke "prawo sępów" feliksa W. Kres'a ale jak nie macie zamiaru czytac jej w calosci to nawet nie zaczynajcie bo jest to zbiór opowiadan ktore nie nawiazuja do fabuly calej ksiązki i jak sie chodz jedno pominie (kolrga tak zrobi) to nic nie zrozumiecie.
Sercuis
PostWysłany: Wto 14:19, 09 Maj 2006   Temat postu: "Życie Qwertyuia..."

"Życie Qwertyuia w świecie pełnym feministycznych zbrodni przeciwko moralności ludzkiej" jest to tytuł mojej książki (narazie w fazie produkcyjnej).
Pomyślałem sobie że warto by było poznać opinię na temat moich wypocin, tak więc zamieszczę tutaj pare pierwszych rozdziałów Very Happy
Jeśli ktoś czytał jakąś książke ze stajni Terryego Pratcheta prawdopodobnie zaóważy podobieństwo stylu, świata, niektórych postaci... W końcu Pratchet to mój idol, nie?
Proszę o szczerość w ocenie!


Adam Kukułka
„Życie Qwertyuia w Świecie Pełnym
Feministycznych Zbrodni Przeciw Moralności Ludzkiej”

Tytuł jest bez sensu. Sądząc po nim, cała zawartość tej kartki powinna być marnotrawstwem czarnego tuszu do drukarki. Drogiego tuszu. To dobry tusz. Jednak to czy w mych słowach jest jakiś sens, ocenić można dopiero po przeczytaniu tekstu. Sensu, co prawda, próżno szukać, ale co z tego.

Rozdział I

Było ciemno. Jak to zwykle nocą bywa. Noc tego typu ma to do siebie, że niezależnie od stopnia zachmurzenia jest czarna i ciemna, choć gwiazdy zawsze rzucają światło na głównego bohatera.
Prawdę mówiąc to nie jest zwykła noc. To jest Noc (wielka litera użyta umyślnie). I choć nie ma bohatera na którym światło gwiazd mogło się skupiać, właśnie to robiło. Nie miało w końcu nic do roboty, a więc znalazło sobie coś, co może robić za bohatera. Duży kamień.
Czubek kamienia się poruszył.
Gdyby jakiś obserwator poświecił silną latarką1 na kamień, ujrzałby mroczny cień. Cienie zawsze są mroczne, chyba że się je oświetli, wtedy jednak już nie są uczciwymi cieniami. Ten jednak, po oświetleniu nadal byłby ciemny. I nadal byłby jednym z uczciwszych cieni.
Niestety, w okolicy nie było nikogo z latarką. Właściwie w ogóle nie było nikogo.
Cofając się z kamerą kilka sążni, poznajemy tego przyczynę. Mało osób bywa w lesie, do którego wejście jest oznaczone tabliczką z napisem„ AngEr”, z lekką aluzją do „D” na początku wyrazu.
Wróćmy do kamienia. Stoi na nim cień, to już ustaliliśmy. Wygląda bardzo imponująco, tego się domyśliliśmy. I jest ciemny.
-...- powiedział cień. I spadł.
Kamień się poruszył, podniósł i poszedł sobie, zostawiając Cień leżący na ziemi.
-Głupie Trolle!
-To przez krzemienne mózgi - Z cienia(cienia, nie Cienia) wynurzyła się kobieta. - Spowalniają im plusy w głowie... czy jakoś tak. Impulsy.
-A już prawie mi się udało! - jęknął Cień. Teraz już właściwie nie był ciemny, ale zostańmy przy Cieniu.
-Skąd miałeś wiedzieć że kamień który wybrałeś będzie miał nogi?
-No tak, ale byłem bliski osiągnięcia perfekcji w tym co robiłem!
-Ekhm...- odkaszlnęła kobieta.
-No dobra, byłem bliski osiągnięcia nieco większej perfekcji niż wcześniej - usprawiedliwił się.
*

Patrzę teraz oczami co bardziej przewidujących czytelników, słyszę, jak mówią: „Dobra, ten gość to główny bohater, a ta baba to jego najlepsza przyjaciółka, potem się pokochają, ona zostanie porwana itd... Tak jest zawsze.”
Nie! Nie zamierzam powielać stereotypowej, banalnej fabuły! Tej fabuły w ogóle nie będzie! A przynajmniej nie taka jak przewidujecie!
Żeby was o tym upewnić, zaraz tam uderzy piorun...
*

Tam uderzył piorun.
Potencjalny obserwator poczułby zapach palonego ciała.
Jako że nie mamy potencjalnych obserwatorów, zapach się zmarnował, ale to tylko szczegół.
Ważne jest, że ten piorun uderzył z pewnego powodu.


*
Muachachachacha!! Widzicie!? A nie mówiłem?!?
*

Postać odziana w przewiewne szaty, na pierwszy rzut oka wyglądające na zasłony, okrążyła ołtarz.
Na drugi rzut oka również była odziana w zasłony, i niezależnie od tego ile razy by rzucać okiem, zasłonami zostaną. Niektórzy mogą być genialni w jednej kwestii, a w innej głupsi niż pleśń na bananie.
Mimo to, postać Kroczyła efektownie, jakby chciała powiedzieć: Oto ja.
Mówiąc kroczyła, nie da się wyrazić tego co robiła, dlatego umyślnie użyłem dużej litery.
-Niezły strzał.
-I ja tak uważam mistrzu – przy ołtarzu stała inna postać, odziana w czarny pancerz.
-Ale musiałeś mu przerwać w połowie sztuczki? Chciałem ją zobaczyć!
-Nie mogłem się oprzeć - druga postać odeszła od ołtarza.
-Dobrze cię wyszkoliłem - rzekł mistrz tonem Mistrza.
-Aż za dobrze - Postać podeszła do mistrza. Jej twarz skrywał kaptur. - W strzelaniu piorunami jestem lepszy od ciebie.
-Nie pozwalaj sobie, uczniu!
-I w walce na miecze również cię przewyższam!
-Darfie Voderze, zważaj na swoje słowa!! - Wrzasnął.
-Urosłem w siłę, a ty nawet tego nie zauważyłeś! Stałem się potężny, na tyle potężny by cię pokonać, zmiażdżyć jak robaka!
Mistrz poczekał aż skończy mówić. Z czystej grzeczności. A potem...
Plask. Zwykle w takich chwilach coś wydaje dźwięk „plask”, mimo że w człowieku nie ma nic, co by było skłonne taki dźwięk wydać. Chyba że się go zrzuci z wysokości 30 sążni.
Lord Voder leżał w dole głębokości 30 sążni2
-Voderze, nie spodziewałeś się że wiedziałem co planujesz, prawda?
*

Voder powinien zostać teraz zaprowadzony do celi, skąd by uciekł i dołączył do ruchu oporu, albo chociaż chwycić miecz i walczyć. A niezależnie od wyboru, w ostatecznym rozrachunku zabić mistrza. Niestety, zrobił Plask, co definitywnie przekreśla jego szanse w dowolnej z tych dwóch opcji...
Właściwie to przekreśla wszystkie opcje jakie mógł mieć.
*

-C... co się stało? - Voder obudził się. Było mu dziwnie... lekko.
ZROBIŁEŚ PLASK.
Te słowa brzmiały jakby ktoś podkuwał konia wielkości wieloryba.
-Plask?
TAK.
-Co!?
NIE PRZEJMUJ SIĘ. TO BYŁO DOBRE PLASK.
-Znaczy że niby... ty jesteś śmierć, a ja jestem jakby... uśmierciony? - zapytał Voder drżącym głosem.
UŚMIERCIONY... - śmierć obracał to słowo w myślach.-UŚMIERCONY. TAK. TO DOBRE SŁOWO.
-A więc co teraz ze mną będzie?
A W CO WIERZYSZ?
-W Moc!
A WIĘC PODEJRZEWAM IŻ POŁĄCZYSZ SIĘ ZE SWOIM MOCZEM.
-Nie z moczem! Nie chcę!!
NIKT CIĘ NIE PYTA.
Zniknął.

Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group